Mam z tym filmem problem, bo jestem osobą wierzącą, lubię filmy chrześcijańskie i temat jak najbardziej mi odpowiada. Tylko ta forma... Zwykle nie lubię recenzji Łukasza Muszyńskiego, ale tym razem- niechętnie!- musiałam się z nim zgodzić. Film jest słaby. Drętwe dialogi, słaby scenariusz. Wyglądało to na jakiś haotyczny ciąg kiepskich etiud filmowych. A szkoda, bo potencjał był. Świetna obsada, piękne ujęcia... Pomysł z kobietą spacerującą po Wawelu przypadł mi do gustu, brat Albert byłby spoko, gdyby to wszystko jakoś trzymało się kupy i miało jakiś sens. Te historie nie kleiły się zbytni do siebie wzajemnie, niektóre wątki wyglądały na urwane, inne były nakreślone zbyt płytko. Może warto by było okroić ilość historii, ale lepiej je opowiedzieć i bardziej ciekawie poprzeplatać? Przypomina mi się tu "Czy naprawdę wierzysz?"- produkcja wprawdzie nie oskarowa, nie wybitna, ale całkiem przyjemna w odbiorze. Po obejrzeniu tamtego filmu wiedziałam, jaki był jego sens. Miał jakąś myśl przewodnią i jakiś konkretny finał. Tutaj konkretnej myśli przewodniej się nie dopatrzyłam, finał był rozmyty. Ogólnie było drętwo i naprawdę nie wiem, co chciał mi przekazać reżyser. Czy to, że Bóg istnieje, czy to, że warto kierować się sumieniem, czy może, że Bóg jest miłosierny, czy też- że szatan istnieje, albo że małżeństwo jest na zawsze? Nie wiem, bo tego wszystkiego jest zbyt dużo, zbyt płytko, zbyt haotycznie. Generalnie po seansie byłam zmęczona i... smutna. Smutna, bo jako katoliczka chciałabym, aby filmy o Bogu nie były tandetne.